„Dlaczego mnie nie zabił?”. Trwa postępowanie dotyczące gwałtu na komisariacie we Wrocławiu

„Dlaczego mnie nie zabił?”. Trwa postępowanie dotyczące gwałtu na komisariacie we Wrocławiu

Maja Staśko

 

– Chcę umrzeć. W pokoju przesłuchań na komisariacie od wielu godzin biją mnie, popychają, wyśmiewają, poniżają. Odmawiają dostępu do lekarza czy telefonu do mamy. Kiedy zostawiają mnie w samotności z policjantem, ten mówi, że kojarzy mnie z protestów. I że jestem taką walczącą feministką, bo nikt mnie porządnie nie zerżnął. Po czym mnie gwałci. Krzyczę, drę się. Wchodzi policjantka. Policjant wychodzi, błagam ją o pomoc. On wraca z oświadczeniem, że go pomawiam, gdy mówię, że mnie zgwałcił. Rzygam. Gdyby nie przyjaciele, już dawno by mnie nie było. „Kolejna ofiara śmiertelna wrocławskiej policji” – czytalibyście nagłówki. Ale żyję i chcę opowiedzieć swoją historię.

Komenda Główna Policji: „dbałość o środowisko służby, w tym również w pożądanym wymiarze etycznym, wolnym od jakichkolwiek zarzutów wskazujących na możliwość popełnienia czynu zabronionego przez funkcjonariuszy pozostaje w bezpośrenim zainteresowaniu kierownictwa polskiej Policji”. Komenda Główna Policji informuje w odpowiedzi na interwencję poselską, że prowadzenie dodatkowych czynności kontrolnych byłoby niecelowe. Na zapytania OKO.press Oficer Prasowy wciąż nie odpowiedział.

 

Agnes organizowało pierwsze strajki kobiet w wieku 16 lat.  Niedawno zaprosiło do siebie Ukrainkę, która uciekła przed wojną. Oprócz tego pomieszkują u niej potrzebujące osoby – w kryzysie bezdomności czy kryzysach psychicznych.

– Byłam u Agnes tydzień przed zdarzeniem. Leżała z psami na łóżku, wokół kręciły się osoby, które do siebie przygarnęło, w innym pokoju Ukrainka, która u Agnes mieszkała. Nie miało przestrzeni dla siebie. Widać, że było wykończone – mówi osoba przyjacielska Agnes. – To jest taka matka boska agnesowska. Wszystkim pomoże, wszystkich przygarnie. Pomaga lokatorom wyrzucanym na bruk, osobom wyzyskiwanym w pracy. Wiele z nich u Agnes mieszkało. Tylko o sobie za mało myśli.

Niebinarność – czym jest?

Agnes jest niebinarne. Używa form „ono/jej”. Tutaj o tym, jak ich używać.

– Niebinarne formy są codziennie stosowane. To formy typu: „Dziecko zrobiło”, ale i wszelkie rzeczowniki rodzaju nijakiego: „Słońce wyszło zza chmury”. To częste także w mowie dotyczącej bliskich relacji. „Moje słoneczko zrobiło mi śniadanie”. „Moje kochanie dostało podwyżkę w pracy”. „Moje szczęście poszło ze mną do kina”. Nie są to więc tak odległe formy, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka zdawać. Zaakceptowali je prof. Miodek i prof. Bralczyk – mówią osoby ze Słownika Neutratywów i strony zaimki.pl.

– Historycznie istnieją formy w pierwszej i drugiej osobie liczby pojedynczej czyli np. „byłom” lub „zrobiłoś”. Są zdecydowanie rzadziej używane, ale ich przykłady można znaleźć. Wymieniają je w swoich pracach gramatycznych Maksymilian Jakubowicz w 1823 roku i Alexander Adamowicz w 1796. Pojawiają się np. u Adama Mickiewicza czy Grzegorza Turnau. Na Cmentarzu Rakowieckim w Krakowie znajduje się grób dziecka z 1891 roku z rodzajem nijakim w drugiej osobie. Dzięki osobom niebinarnym te formy zyskały nowy zakres znaczeniowy i są nie tylko wykorzystywane przez nie do codziennej komunikacji, ale coraz częściej pojawiają się w rodzimej literaturze i tłumaczeniach.

– Można też korzystać z formy „osoba” – to dotyczy kobiet, mężczyzn, osób niebinarnych, ksenopłciowych i innych tożsamości płciowych. Wówczas stosuje się formę żeńską: „osoba zrobiła”. To wiele ułatwia, jeśli nie przyzwyczailiśmy się jeszcze do formy nijakiej. Ale język jest naprawdę giętki, przyzwyczajamy się do nowych form zadziwiająco szybko – opowiadają mi osoby ze Słownika Neutratywów.

Zaczęło się od kradzieży

Agnes zrobiło coming-out na początku roku. Środowisko przyjęło to ze wsparciem, ale partner po tym zerwał. „Jestem heteroseksualnym mężczyzną, mam być z kobietą, nie z żadną osobą niebinarną”.

Od początku miesiąca Agnes coraz gorzej się czuło, w ostatnich dniach przed zatrzymaniem miało załamanie nerwowe. Nie chodzi na psychoterapię, bo pomimo pracy na pełen etat nie ma na nią pieniędzy przez koszty życia w Polsce. Ma zdiagnozowaną osobowość chwiejną emocjonalnie podtypu granicznego (ang. borderline), a ryzykowne zachowania bywają częścią tego zaburzenia osobowości. Poszło w imprezy i używki.

– Tego dnia byłom z kolegą, po imprezie. O 17:00 następnego dnia, 26 maja, próbowałom ukraść butelkę wódki, tzw. małpkę, w sklepie Aldi. Normalnie bym tego nie zrobiło, nie kradnę alkoholu ze sklepu. Gdy złapał mnie ochroniarz, nie przyznałom się do tego. Podeszła pracownica i zaczęła mnie szarpać, żebym wyjęło butelkę zza kurtki. Mówiła, że mam oddać wódkę. „Chcesz? To masz!” – powiedziałom i rzuciłom butelkę. Rozbiła się z trzaskiem.

– Była wyraźnie naćpana – mówi pracownica Aldi, na którą Agnes się zamachnęło. – Krzyczała: „I tak mi nic nie zrobicie”.

– Nie byłom naćpane. Przyznaję, byłom bardzo agresywne, bo byłom w ataku histerii – mówi Agnes. – Pracownica mnie nagrywała, szarpała i wyśmiewała. Nie chciałom, żeby to robiła, więc zamachnęłom się, żeby wytrącić jej telefon z ręki.

Przyjaciel Agnes pokazuje mi nagrania. Agnes próbuje na nich wykopnąć komórkę z rąk pracownicy. Wyrywa się, krzyczy.

– Nie oceniaj mnie, proszę – mówi Agnes, gdy oglądam nagrania. – Bo ja siebie oceniam. Nie poznaję się tutaj. Nie jestem sobą. Nie byłom świadome, że jest we mnie tak destrukcyjna, nieodpowiedzialna osoba. Byłom niepoczytalne przez załamanie nerwowe, a to, jak szarpali mnie i poniżali pracownicy sklepu, wywołało u mnie jeszcze większy atak histerii i niezgodę. To nie ja. Żałuję tego.

Rozbite lusterko

– Zaczęła atakować mężczyznę i zniszczyła mu lusterko w samochodzie. – opowiada pracownica Aldi. – Szedł z kobietą w ciąży i dzieckiem. Dziecko było przerażone tym zachowaniem. I to wszystko za 20 zł.

– Po chwili się uspokoiłom – opowiada Agnes. – Wtedy mężczyzna przeszedł obok mnie i powiedział: „Suń się albo przyjebię ci w dupę”. Znowu mnie wybił z równowagi. Dlatego za nim wyszłom ze sklepu. Miałom wtedy szansę uciec – ale wiedziałom, że odpierdoliłom. Byłom gotowe ponieść konsekwencje, taka jest kolej rzeczy.

W odpowiedzi na interwencję poselską Agnieszki Dziemianowicz-Bąk Pierwszy Zastępca Komendanta Głównego Policji nadinspektor Dariusz Augustyniak nazywa działania mężczyzny „zatrzymaniem obywatelskim”.

– Agnes wtedy do mnie zadzwoniło. Potrzebowało karetki, nie panowało nad sobą. Całe drżało przez traktowanie, jakiego doznało od pracowników, i mężczyznę, któremu zbiło lusterko. Z jakiej racji zatrzymywać obywatelsko za kradzież na 20 zł? Według mnie jej reakcja była reakcją obronną na bycie prześladowanym społecznie za kradzież – mówi Robert, przyjaciel Agnes.

Zatrzymanie

– Po zbiciu lusterka znów się uspokoiłom, czekałom na karetkę – opowiada Agnes. – Ciągle mówiłom, że jej potrzebuję, że jestem chore, że nie panuję nad sobą, mam ataki paniki i histerii. Nagle dwóch mężczyzn rzuciło się na mnie. Dosłownie w sekundę znalazłom się na ziemi. Pamiętam tylko, jak mnie szarpali za ubrania. Krzyczałom, że mają mnie nie dotykać, bo nie wiedziałom, kim są. Kolejna rzecz, którą byłom w stanie powiedzieć, to: „Dusisz mnie”. Powtórzyłom to trzy czy cztery razy. Gdy odzyskałom głos i mogłom oddychać, powiedziałom mojemu przyjacielowi obok, że ma nagrywać. Prosiłom, żeby podali nazwiska, stopnie, komisariat. A oni nic. Jeden policjant przyduszał mnie kolanem do ziemi, a drugi skuwał mi ręce kajdankami. Mam małe nadgarstki, więc na zwykłe kajdanki założyli mi samozaciskowe. Każdy ruch rękoma sprawiał, że zaciskały się na moich nadgarstkach samoistnie. A oni szarpali mną tak, że nawet jeśli byłom bez ruchu, te kajdanki nieustannie mnie uciskały.

Agnes pokazuje mi ręce. Wciąż są na nich ślady.

– Policja ma swoje sposoby znęcania się – kontynuuje. – Nie staną przed tobą i nie uderzą cię w twarz. Nie muszą. Będą cię szarpać, przytrzymywać, przyciskać do ziemi. I nie tylko. Gdy przyduszali i szurali mną o asfalt, jeden z nich macał mnie po pośladkach. Mówiłom, że mnie molestuje, że mają przestać. Nie reagowali. Gdy wrzucali mnie do samochodu, uderzyli moją głową w próg. Miałom wielkiego siniaka na czole.

– Policjanci we dwójkę poprosili o wyjście, osoba zaczęła się rzucać, atakować, wrzeszczeć, żeby jej nie dotykać. Zakuli w kajdanki, bo zagrażała sobie i innym. Biedna osoba, mam nadzieję, że będzie jej lepiej – mówi pracownica Aldi.

Co może policja przy zatrzymaniu?

Na nagraniach dwóch wielkich mężczyzn, policjantów w cywilu, ściska drobną osobę na ziemi.

– On ją tam chyba wyraźnie trzyma za pośladki. Czy to jest potrzebne do profesjonalnego zatrzymania dwa razy mniejszej kobiety? Czy to była zapowiedź tego, co później? – pyta prawnik Agnes, Łukasz Prus. Pokazuje mi kilka zrzutów filmu z zatrzymania, gdzie jeden z mężczyzn wyraźnie ma rękę na pośladkach Agnes.

– Stosowali zdecydowanie za dużo siły jak na jej wagę i stan – ocenia przyjaciel, który był wtedy z Agnes i nagrał zatrzymanie.

– Policja jest uprawniona do stosowania środków przymusu bezpośredniego, ale nie w każdej sytuacji i tylko dlatego, że jest policją. Po pierwsze, środki mogą być stosowane wyłącznie w związku z podejmowanymi przez policję uprawnionymi działaniami – czyli np. w sytuacji, gdy trzeba kogoś zatrzymać. Środki muszą jednak być proporcjonalne do sytuacji. To znaczy, że wykorzystuje się tylko takie środki, jakie są niezbędne do osiągnięcia bardzo konkretnego celu. Muszą być proporcjonalne do stopnia zagrożenia, a stosujący je funkcjonariusz ma obowiązek wybrać środek najmniej dolegliwy. Nawet w sytuacji zatrzymania może się okazać, że środki nie są konieczne – wtedy, gdy osoba się podporządkowuje poleceniom policji, nie ucieka, nie zachowuje się agresywnie. To, czy użycie tych środków było zasadne, musi być oceniane konkretnie co do każdej sytuacji i okoliczności, jakie towarzyszyły zatrzymaniu. W opisanej sytuacji policja miała z jednej strony informacje o agresywnym zachowaniu osoby, z drugiej miała możliwość ją obserwować przed ujęciem. Nie widząc tej sytuacji trudno mi powiedzieć na ile chwyty obezwładniające były konieczne. Z mojego doświadczenia obrończyni wynika, że bardzo często zasada proporcjonalności nie jest przestrzegana i policja stosuje środki, które są zdecydowanie bardziej dolegliwe niż wystarczyłoby w danej sytuacji.

Pierwszy szpital

Policjanci z Agnes pojechali do szpitala przy ul. Kraszewskiego. Agnes powiedziało na miejscu, że ma zaburzenia osobowości typu borderline.

– Byłom nadal w stanie lękowym, a na izbie przyjęć miałom kolejny atak paniki. Poinformowałom, że przyjmuję codziennie bardzo dużą dawkę leków – gdy ich nie dostanę, następnego dnia rano mam syndrom odstawienny. Powtarzałom, że jestem pod stałą opieką swojej psychiatrki prowadzącej. Psychiatrka na oddziale nie słuchała, co do niej mówię, nie pytała o nic więcej. Stwierdziła: „Gdybyś chociaż ukradła chleb, a nie wódkę”. Potem słyszałom to wiele razy. Rozumiem, że ludzie woleliby, żebym ukradło coś innego – tyle że to nie powinno mieć wpływu na to, czy będę traktowane jak człowiek. Lekarka wypisała policjantom papiery na wytrzeźwiałkę, mówiąc im, że nie muszę brać żadnych leków na stałe.

Dolnośląskie Centrum Zdrowia przez tydzień nie odniosło się do tych zarzutów i nie odpowiedziało na zapytania prasowe, a także nie odbiera telefonów.

Drugi szpital

Agnes zażądało obdukcji lekarskiej – w wyniku zatrzymania miało całe poobijane kolana i zdarte kostki na rękach.

– Bolały mnie klatka piersiowa, brzuch, wszystko, miałom poranione knykcie. Do dziś, gdy mam coś napisać, nie piszę swoim pismem. Nie jestem w stanie. Nie umiem utrzymać butelki jedną ręką. Dopiero niedawno ręce przestały mi się trząść. A minęły dwa tygodnie. Opuchlizna na rękach zeszła dopiero półtora tygodnia po zdarzeniu. W trakcie przeszukań osobistych musiałom się rozbierać z tymi samozaciskowymi kajdankami. Każdy ruch przeraźliwie bolał. Nogi miałom w takim stanie, że wejście na pierwsze piętro to było wyzwanie. Do tej pory nie mogę siedzieć za długo w jednej pozycji.

Policjanci pojechali do SOR-u w szpitalu przy ulicy Borowskiej na badanie. Agnes było już brudne, zapłakane, opuchnięte i zmarznięte. Zaczynało się robić zimno.

– Lekarz popatrzył tylko i powiedział „No widzę tu obdarte kolano”. I spsikał je octeniseptem. Wtedy wiedziałom już, że nie mogę liczyć na niczyją pomoc.

SOR przy Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym także przez tydzień nie odniósł się do tych zarzutów. Na miejscu nikt nie chciał mi udzielić informacji.

Przerwa na papierosa

– Przed wejściem do SOR-u jeden z policjantów zapalił. Poprosiłom o papierosa. Staliśmy i paliliśmy. Chwila normalności. Zobaczyłom, że ma tatuaż na ręce. Najpierw pomyślałom, że to pogański symbol Swarożyca, używany także przez faszystów w Polsce. Okazało się, że to symbol używany też przez nordyckich rasistów. Zapytałom, czy jest poganinem. Odpowiedział, że nie. Zapytałom, czy jest naziolem. Uśmiechnął się.

Policjanci nie zabrali Agnes na wytrzeźwiałkę – mimo iż tak zapisała psychiatra przy Kraszewskiego. Pojechali na komisariat przy ul. Traugutta.

Pokój bez kamer

– Od razu zostałom wepchnięte do pokoju bez kamer. Dowiedziałom się o tym przy pierwszym przeszukaniu osobistym. Musiałom się rozebrać, policjantka powiedziała, że nie muszę się obawiać, bo w tym pokoju i tak nie ma kamer. Przeszukania osobiste wykonywały tylko kobiety. Ale z ich strony było mnóstwo pogardy. Jedna powiedziała wkurzona, że ona ma lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie mnie.

Po przeszukaniu Agnes było już bardzo zmęczone. Adrenalina zaczęła opadać, Agnes przysypiało, siedząc. Policjanci monotonnie pisali coś na kartkach.

– Nie zadawali mi żadnych pytań – a to konieczne przy spisywaniu zeznań. Jakby nie potrzebowali mojej wersji zdarzeń. Powtarzałom, że mam prawo do telefonu. „Masz prawo zamknąć ryj” – usłyszałom. W końcu udało mi się wyszarpać kawałek kartki, żeby zapisać numer do mamy, bo tylko ten znam na pamięć. „Ale musisz jeszcze mieć czym zapisać” – zareagował policjant i wziął długopis ze stołu. Mówiłom, że u mnie w mieszkaniu są dwa psy, które muszą być wyprowadzone i nakarmione. „Czy chcecie się znęcać też nad zwierzętami?”. Ignorowali mnie. Nie miałom żadnych praw. Odebrali mi prawa człowieka za 21 zł i jedno stłuczone lusterko, gdy potrzebowałom pomocy psychiatrycznej. Słyszałom, że jestem pierdolnięte, że jestem wariatką. Ciągle mnie wyzywali. W pewnym momencie zdarłom z siebie rajstopy, które miałom pod spodenkami, bo były przemoczone i podarte. Padał deszcz, a ja wiele godzin siedziałom w tych mokrych ubraniach i trampkach. Znów zaczęli mną szarpać: „Co ty wyprawiasz?!”.

Gwałt

– W pewnym momencie drugi policjant wyszedł z pokoju. Zostałom same z tym, który miał wydziarany neofaszystowski symbol. Powiedział, że on mnie kojarzy z protestów. „Jesteś taką walczącą feministką, bo nikt cię porządnie nie zerżnął”. Podniósł mnie, uderzył moją klatką piersiową o stół, ściągnął mi spodenki i zgwałcił. Zaczęłom krzyczeć. „Biją, gwałcą”. On szybko naciągnął spodnie, a mi spodenki. Weszła policjantka, kobieta. Byłom całe zapłakane, sine, nie byłom w stanie stać na nogach. Policjantka powiedziała, że mam nie histeryzować. „Bije mnie i gwałci” – opowiadałom i prosiłom, żeby mi pomogła. On w tym czasie wyszedł. Gdy kończyłom mówić, on wrócił i pisał coś na kartce. Spytałom, co to. Oznajmił, że pisze oświadczenie o zniesławieniu, bo mówię, że mnie gwałci. Zwróciłom się do policjantki: „Czy wierzysz mu tylko dlatego, że jest policjantem?”. „Tak” – odpowiedziała. To mnie najbardziej zabolało. Wiedziałom już, że nikt mi nie uwierzy.

Szpitale

Agnes zażądało obdukcji lekarskiej. Znów trafili na SOR przy ul. Borowskiej.

– Policjant zbił sobie pionę z lekarzem, a my wróciliśmy na komendę – mówi.

Również do tego zarzutu Uniwersytecki Szpital Kliniczny się nie odniósł.

– Na komisariacie okazało się, że w pierwszym szpitalu wypisali papiery na wytrzeźwiałkę, nie na dołek. Więc tam wróciliśmy. W szpitalu przy Kraszewskiego ledwo stałom na nogach, starałom się powiedzieć psychiatrce i pielęgniarce, co się dzieje. „Pomóżcie mi, zostałom zgwałcone i pobite”. Mówiłom, że odbiorę sobie życie, że mam na to siły. Nawet na mnie nie patrzyły. Patrzyły tylko na siebie nawzajem.

– Poznałom tę pielęgniarkę – kontynuuje Agnes. – Dwa lata wcześniej trafiłom tam, bo miałom myśli samobójcze. I wtedy też traktowali mnie jak totalne gówno. Miałom atak histerii, wyważyłom drzwi z zawiasami, żeby się stamtąd wydostać. Ona powiedziała, że mnie pamięta. Że jestem pierdolnięta i mam się uspokoić. To trwało 10-15 minut. Wypisały papiery i przekazały je policjantom.

Prokuratura

Wracają na komisariat. Dalej Agnes ledwo co pamięta.

– Byłom wycieńczone. Czekałom już tylko, żeby mnie zajebali. Czekałom, kiedy mnie dobiją.

Rano policjanci budzą Agnes i jadą na prokuraturę.

– Miałom atak paniki za atakiem paniki. W trakcie ataku muszę skulić się na podłodze. Wrzeszczeli, co robię. Prokuratorka widziała, w jakim jestem stanie. Kazała mnie rozkuć. „Dlaczego ona ma dwie pary kajdanek na rękach?”. Przeczytali moje zeznania z komisariatu, a ja powiedziałom, że się z nimi nie zgadzam. Nie miałom już sił. Próbowałom podpisać, ale nie umiałom. Nie mogłom utrzymać długopisu w ręce. Kazali mi to zrobić. Powiedziałom, że przyznaję się do winy i chcę po prostu już wracać do domu. Policjanci naciskali na areszt, prokuratorka zasądziła dozór policyjny. „Nie chcę cię tutaj więcej widzieć” – powiedziała.

– Wypuścili mnie – mówi dalej Agnes. – Stałom pod prokuraturą w deszczu, przemoknięte, nie byłom w stanie trzymać telefonu w rękach. Skuli mnie o 18:00, to była 13:00. 19 godzin. Bez picia, sikania, jedzenia. Bez żadnych praw.

– Osoba nie została przewieziona ani do izby wytrzeźwień, ani na tak zwany „dołek”, czyli do pomieszczenia dla osób zatrzymanych. Takich rzeczy policja nie może robić, bezcelowe i nieproporcjonalne jest trzymanie całą noc osoby w pokoju przesłuchań – mówi Łukasz Prus, prawnik Agnes.

Odpowiedź prokuratury

Kontaktuję się z Prokuraturą Rejonową Wrocław Krzyki Wschód. Małgorzata Dziewońska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, przez telefon mówi: „Proszę nie nazywać tej sprawy zgwałceniem. To rzekomy gwałt. W tej chwili Prokuratura Rejonowa Wrocław Fabryczna przekazała tę sprawę Prokuraturze Regionalnej, która odda to poza Wrocław. Ja mogę z naszej strony powiedzieć tylko tyle, że to osoba, która jest podejrzana o przestępstwa”. W e-mailu rzeczniczka wypisuje zarzuty:

„Postępowanie prowadzone jest przez Prokuraturę Rejonową dla Wrocławia Krzyki Wschód. Wobec podejrzanej wydano postanowienie o przedstawieniu zarzutów, o to że:

– w dniu 26 maja 2022 r we Wrocławiu przy ul. Kościuszki w sklepie Aldi, dokonała zaboru w celu przywłaszczenia alkoholu w postaci wódki oraz dwóch zniczy o łącznej wartości 21 zł, w ten sposób, że zabrany towar ukryła w odzieży, po czym przekroczyła linie kas nie płacąc za niego,  a następnie, bezpośrednio po dokonaniu kradzieży w celu utrzymania się w posiadaniu skradzionych rzeczy, w/w użyła gróźb  pozbawienia życia oraz przemocy w postaci odpychania pracowników Aldi, tj. o czyn z art. 281 kk

– w dniu 26 maja 2022 roku we Wrocławiu przy ul. Kościuszki , na terenie parkingu sklepu Aldi, uszkodziła auto marki Opel Zafira , kopnięciem nogą w lusterko, niszcząc je  w całości, czym spowodowała szkodę na kwotę nie mniejszą niż 1100 zł, na szkodę ustalonego pokrzywdzonego, tj. o czyn z art. 288 par. 1 kk”.

Policjant, który był obecny tego dnia, nie chce nic mówić. „Mam swoje zdanie na ten temat” – deklaruje. Policjantki twierdzą, że żadnej z nich wtedy nie było. Nie chcą o tym rozmawiać.

Próba samobójcza

– Agnes od razu po wyjściu z prokuratury zadzwoniło do mnie – mówi jej przyjaciel, Robert. – Spotkaliśmy się w mieszkaniu. Gdy zobaczyłem je, klęczało przy łóżku. Było totalnie rozjebane. Przytuliłem je. W pierwszych słowach powiedziało, że wolałoby, żeby je zabili i że wszystko je boli. „Dlaczego oni mnie po prostu nie zabili?” – pytało. Pokazało mi nadgarstki, ślady na knykciach, siniaki. Patrząc mi w oczy, powiedziało, że je zgwałcili. I że po gwałcie płakało skulone, przewróciło się, zwymiotowało, a policja włożyła jej głowę w wymioty, po czym wytarła twarz. Zapytałem, czy kojarzy policjanta, który je zgwałcił. „Łysy kark z tatuażem, który był przy zatrzymaniu”. Zapytałem czy może zostać z osobą, która już przy niej była, a ja idę dzwonić do przyjaciół, do kolektywów antyrepresyjnych. Zgodziło się, wyszedłem przed blok. Szybko dowiedziałem się, że najważniejsza jest obdukcja lekarza medycyny sądowej, dzwoniłem pół godziny na każdy możliwy numer telefonu we Wrocławiu i okolicznych miastach. Albo całkowicie odmawiano pomocy: „Ale jak to – gwałt policyjny? Nie, to ja tu nie pomogę”, albo mówiono, że najszybciej w poniedziałek. Po konsultacjach z przyjaciółmi znającymi się na prawie, doszliśmy do wniosku, że w takim razie musimy znaleźć jakąkolwiek zaufaną ginekolożkę, która sporządzi notatkę, a ta będzie podstawą do obdukcji lekarza medycyny sądowej w poniedziałek. Oprócz tego mieliśmy zrobić zdjęcia Agnes, jej ubraniom, w których było zgwałcone, by mieć dowody. Wróciłem do mieszkania, przyjaciele mieli szukać ginekolożki, a ja pójść do Agnes skulonej na łóżku w drugim pokoju i przekonać je, żeby poszło z przyjaciółką do łazienki i dało sobie zrobić zdjęcia. Przytuliłem Agnes, powiedziałem, że będzie dobrze. Ono odpowiedziało: „Nie będzie, bo wzięłom 20 Xanaxów”.

– Chciałom wziąć Xanax, żeby się uspokoić – tłumaczy Agnes. – Ale dłonie odmawiały mi posłuszeństwa. Wszystkie tabletki wypadły mi w ręce. I połknęłom wszystkie. Chciałom zasnąć, choćby i na zawsze. Gdy Robert zobaczył, że wzięłom wszystkie tabletki, rozpłakałom się i poprosiłom, żeby zajęli się moimi psami, jeśli nie wstanę. Pogodziłom się z tym, że już nie wstanę, więc wzięłom garść jeszcze innych leków. Zadziałało szybko – drogi do szpitala już nie pamiętam.

– Szybko zadzwoniliśmy na 112. Karetka byłaby za późno, więc musimy jechać swoim autem. Agnes niechętnie się zgodziło, ale powiedziało, że musi iść samo do łazienki. Przed chwilą zostało zgwałcone, uznaliśmy, że nie możemy za nią wchodzić do łazienki, żeby nie traumatyzować jeszcze bardziej, pozwoliliśmy jej. Po chwili ono wychodzi z łazienki z pełnymi policzkami leków. Nie zastanawiając się wiele, łapię ono za brzuch i zaczynam podduszać, żeby nie mogło ich połknąć – mówi Robert. – Drugi chłopak wyjmuje leki na siłę z gardła. To trwało, Agnes bardzo się broniło. Udaje się wyciągnąć większość. Mówi: „Dobra, zostawcie mnie, pojadę na SOR”. Wypuszczamy ono, a Agnes popija to wszystko winem, które było w dzbanku na stole. Bierzemy osobę siłą do auta. Siedzieliśmy po dwóch jej stronach, żeby w czasie jazdy nie wyskoczyła.

– Chciałom po prostu odpocząć. Zasnąć i nigdy się nie obudzić. Chciałom dokończyć to, czego nie zrobił policjant. Dobić się.

Ofiary gwałtu często mówią o gwałcie jako o niedokończonym morderstwie.

SOR

Dojeżdżają na SOR przy ul. Fieldorfa. Płukanie żołądka. Przyjaciele załatwiają prawników, ginekologów, szukają tabletki „dzień po”, która nie jest dostępna od ręki. Na parkingu zbiera się coraz większa grupa ludzi, którzy cały czas dzwonią i załatwiają pomoc.

Julia, która podała się za siostrę Agnes, by móc odwiedzić osobę, słyszy od lekarki: „Ale ona mi powiedziała, że nie została zgwałcona”.

– Obudziła się, lekarka pyta ją, czy była zgwałcona, a Agnes jeszcze nie do końca kontaktująca, reaguje: „Co? Ja, gwałt? Nie” – mówi mi Julia.

Na wypisie z jednego ze szpitali znajduje się fragment: „Pacjentka przebudziła się, świadomie zaczęła rozmawiać, okazała zdziwienie, że pytam ją, czy była gwałcona, zaprzeczyła”. Na wszystkich wypisach jest informacja, że Agnes mówiło o gwałcie. „Dość dokładnie pamięta zdarzenie – podaje szczegóły dotyczące mężczyzny, który wywierał przemoc psychiczną wobec niej (na rękach nazistowskie tatuaże), pacjentka była zabezpieczona dwoma parami kajdanek. Kontakt analny prawdopodobnie niezabezpieczony prezerwatywą, nie doszło do wytrysku”.

– Ja teraz już nie pamiętam, czy to gwałt analny, czy waginalny. Wiem na pewno, że był. Nie jestem w stanie podać szczegółów – mówi Agnes.

– To jest bardzo typowe dla traumy, że pamięć funkcjonuje inaczej. Może wystąpić amnezja, można nie pamiętać fragmentów zdarzenia. Dzięki temu organizm nas chroni – więc bardzo często zapomina się właśnie ten najbardziej traumatyczny moment. Ludzie pamiętają traumatyczne wydarzenia różnie. Zawęża się uwaga – do tych bodźców, które są istotne dla naszego przetrwania. Często te szczegóły potem mogą wydawać nam się irracjonalne – nie wiadomo, dlaczego zauważamy jedne rzeczy, a innych nie. Ale to jest sterowane przez te obszary układu nerwowego, które nie mają kontaktu z naszym świadomym myśleniem. To bardzo charakterystyczne, że mamy dziury w pamięci po traumatycznym zdarzeniu. Można nie pamiętać szczegółów albo w ogóle całego zdarzenia. – mówi Katarzyna Nowakowska, psychotraumatolożka pracująca w Fundacji Feminoteka.

Policja przed prawniczką

Po wizycie Julii lekarze nikogo nie wpuszczają do Agnes. Nikogo, poza – jak się okazało – policjantem.

– To skandal – mówi pełnomocniczka Agnes, mecenas Joanna Mawrojanidis. – Trafiłam na SOR i rozmawiałam z recepcją, że jestem prawniczką i proszę o dopuszczenie mnie do klientki. W żadnym wypadku nie może zostać do niej wpuszczona przede mną policja. Obiecują, że nie wpuszczą. Czekam. Po dłuższym czasie dowiaduję się, że u Agnes jest policjant, mężczyzna, nie kobieta, pomimo że procedura tego wymaga, aby w takiej sytuacji to była funkcjonariuszka. Bez mojej reprezentacji, z półprzytomną osobą po zgłoszeniu zgwałcenia przez policjanta i po próbie samobójczej. Podchodzę do recepcji i mówię, że czekam tu już prawie od godziny i nie zostałam wpuszczona, a bocznym wejściem wchodzi funkcjonariusz i zaczyna prowadzić z moją klientką czynności bez mojego udziału. Momentalnie zostałam wpuszczona do osoby pokrzywdzonej. Widzę Agnes ledwo żywą pod kroplówką na łóżku na korytarzu, przy niej policjant po cywilnemu. Okazało się, że całkiem sporo zeznań zostało zanotowanych, natomiast zatrzymała się w momencie, w którym miała powiedzieć, że została zgwałcona. Stał nad nią policjant, dwóch lekarzy, dookoła nasłuchujący pacjenci – miała w sobie dużą blokadę, żeby powiedzieć, co się wydarzyło. Wzięłam policjanta na bok i pytam, dlaczego przesłuchuje je mężczyzna, a nie kobieta. Dlaczego czynność jest prowadzona z naruszeniem procedury – czyli dlaczego nie ma psychologa i odpowiednich warunków. Ale funkcjonariusz uparł się, że Agnes musi powiedzieć chociaż jedno zdanie, żeby była wszczęta odpowiednia procedura i żeby zostało przeprowadzone badanie ginekologiczne. Sytuacja wywołała duże zainteresowanie wśród innych pacjentów, którzy zaczęli się przyglądać i przysłuchiwać. Zapytałam, czy nie możemy zapewnić Agnes chociaż lepszych warunków, na przykład w innej sali. „Nie ma takich możliwości”. Więc wymogłam na personelu szpitala, żeby weszły dwie bliskie osoby pokrzywdzonej . W momencie, kiedy zaczęła się otwierać, przyszło dwóch  lekarzy. Jeden z nich zapytał: „Czy to będzie jeszcze długo trwało?”. Odpowiadam: „Proszę zaczekać, pani dopiero zaczęła mówić”. „Ona już mówiła dużo wcześniej!” – wypalił.

Zeznania

– Wchodzę z prawniczką – mówi Robert. – Policjant oznajmia, że musi przepytać Agnes. „Jak cię zgwałcił, czym cię zgwałcił, czy doszło do penetracji” – dopytuje policjant osobę, która kilka godzin wcześniej miała być zgwałcona przez policjanta. W końcu Agnes wybucha: „Kutas policjanta był w mojej dupie, kurwa”. A policjant na to: „A, czyli to nie był taki normalny gwałt?”.

Robert kontynuuje:

– Prawniczka przerywa: „Czy to wystarczy?”. Policjant: „Nie. Czy doszło do wytrysku?”. Jak ofiara ma to w ogóle wyczuć? Policjant obrusza się i w końcu odpuszcza. Następnie gubi ubrania, które są jednym z ważniejszych dowodów w sprawie. Po jakimś czasie się odnajdują.

– Często odzież, ubiór to niemi świadkowie zbrodni, którzy nie zmieniają zeznań. To kluczowe – mówi Łukasz Prus.

Na zdjęciach spodenek, które widzę, znajduje się widoczny śluz oraz ciemnobrązowe ślady – krwi lub kału.

– Funkcjonariusz chciał zabezpieczać dowody rzeczowe, a nie miał nic, żeby to zrobić – ani torebek strunowych, ani kopert. I pyta nas, czy mamy jakąś torbę, żeby te rzeczy wziąć. Absurd. Wzięliśmy od sprzątaczki worek na śmieci, żeby je schować – mówi prawniczka.

Policjant nie musiał zebrać zeznań w tamtym momencie. Gwałt od 2014 r. jest ścigany z urzędu. W związku z tym wystarczyło zawiadomienie od szpitala.

Badanie ginekologiczne

W szpitalu przy Fieldorfa nie było żadnego ginekologa, który mógłby wykonać badanie ginekologiczne. Agnes jedzie do innego szpitala, na Brochowie, na badanie w celu zabezpieczenia dowodów. Po długich namowach w karetce jedzie z nią prawniczka.

Przed wejściem do pokoju ginekologicznego oprócz policjanta, który przyjmował zeznania, siedzi dwóch policjantów – jeden z bronią na piersi. Potwierdza mi to prawniczka, a także dwie osoby, które były na miejscu. Agnes nie, bo mało z tego czasu pamięta. Jest półprzytomne.

Policjanci przywieźli pakiety do pobrania próbek.

– Badanie ginekologiczne celem zabezpieczenia dowodów jest przeprowadzone profesjonalnie – mówi prawniczka – Lekarka zrobiła badanie i zabezpieczyła materiał dowodowy. Wychodzimy, a funkcjonariusz do nas mówi: „Proszę państwa, wracamy powtórzyć badanie, ponieważ został dostarczony nieprawidłowy pakiet”. To badanie, które może zostać przeprowadzone tylko raz. Badanie, w którym zabezpieczono takie ślady, których już nie da rady zabezpieczyć drugi raz. Nie ma ich więcej. Gdy policjanci usłyszeli nasz protest, odpuścili. Lekarka prawidłowo wykonała badanie.

– Policjant chciał wrócić po dobre pakiety, ale lekarka dobrze zabezpieczyła wymazy. Nie naciskał dalej – mówi mi ratowniczka medyczna, która była na miejscu. – Osoba była w ciężkim stanie, w słabym kontakcie. Ale z prawniczką ją ocuciłyśmy i wyraziła zgodę na badanie.

– To nie była obdukcja, bo obdukcję może zrobić jedynie lekarz sądowy, np. w zakładzie medycyny sądowej. Ja wykonałam badanie ginekologiczne na prośbę policji na potrzeby postępowania. Osoba przyjechała w obstawie policji – mówi lekarka Marzena Koczorowska-Melaniuk. O tej porze obdukcja, która byłaby najlepszym dowodem w sądzie, była niedostępna. Dodatkowo bywa bardzo droga.

„W pochwie wydzielina śluzowa, mleczna z widocznymi trzema włosami. Zabezpieczono materiał do badania” – czytamy w opisie badania ginekologicznego.

Przebudzenie

Agnes wraca do szpitala przy Fieldorfa, tym razem na oddział toksykologiczny. Jest przy niej cały czas prawniczka, która opowiada:

– Pamiętam dokładnie jedną sytuację. W pewnym momencie pod szpitalem ratowniczka poszła po wózek. Ratownik przejął Agnes. Był łysy, miał mocną posturę i chciał pomóc. Agnes, rozpływające nam się wcześniej w rękach, półprzytomne, nagle zaczęło się wyrywać. „Nie dotykaj mnie, kurwa, nie dotykaj!” – zaczęło wołać. Musiałam je przejąć. To było zupełnie nieświadome działanie, w amoku. Odruch, natychmiastowa reakcja ciała. Musiało skojarzyć go z tamtym mężczyzną. Gdy ja je przejęłam, uspokoiło się. Znów odleciało po lekach.

Przyjaciele

Przez cały czas przyjaciele i osoby aktywistyczne działają. Paweł opowiada:

– Zacząłem dzwonić po zaufanych lekarzach i pytać, ile mamy czasu, jeśli osoba połknie tyle Xanaxu. Znajoma lekarka powiedziała, że jest za późno na płukanie żołądka, trzeba jechać na toksykologię. Opowiedziała, jak wygląda umieranie po takiej ilości Xanaxu – więc przekazuję osobom na miejscu, że nie mogą pozwolić osobie zasnąć. Umiera się z powodu niewydolności oddechowej, więc można nawet nie odróżnić, że osoba umiera, a nie zasypia. Mam wrażenie, że my, osoby aktywistyczne, w całym tym wspieraniu się stajemy się ekspertami od tego, jak pomóc po próbie samobójczej, jak ratować ludzi – z obawy przed tym, że osoba umrze, zanim dostanie pomoc w ramach NFZ. To był piątek wieczorem, wszystkie organizacje były zamknięte. Wykonałem kilkanaście telefonów, nikt nie odbiera. Wracają do pracy w poniedziałek rano. Ale w poniedziałek rano osoba by już nie żyła. Żeby dostać pomoc wystarczająco szybko, trzeba mieć jakieś znajomości albo dużo pieniędzy. Nie mamy ani jednego, ani drugiego. W teorii pomoc jest – ale w praktyce, gdyby nie nasze działania, to tej osoby by już nie było. Możemy liczyć tylko na siebie. Wiem, że gdy osoba jedzie na SOR albo na przesłuchanie na komisariat, to prawdopodobnie będzie potrzebowała pomocy psychologicznej po tym, jak została tam potraktowana. I z reguły się nie mylę. Niestety.

– Służby w tym kraju są bardzo niewydolne – kontynuuje Paweł. – Dlatego wspieramy się w sytuacjach, gdy ktoś potrzebuje interwencji. Pomagamy sobie, a przez to jesteśmy traktowani jak jacyś wrogowie. Bo widzimy luki systemu i o tym mówimy. Mamy tyle odwagi, żeby pokazywać twarze na manifestacjach. Ten policjant rozpoznał Agnes po twarzy. Tak samo mógłby rozpoznać mnie. To mogło spotkać mnie, ciebie. Każdą z nas.

– Pochowaliśmy już za dużo przyjaciół. Za dużo dzieciaków LGBTQ. Gdyby nie nasza akcja, zginęłaby kolejna osoba  – mówi Paweł.

Wyjście ze szpitala

W szpitalu przy ul. Fieldorfa najdłużej zostaje Robert. Gdy wychodzi, zostaje zapewniony, że Agnes nie może być wypuszczone ze szpitala aż do poniedziałku ze względu na jej bezpieczeństwo.

W niedzielę rano Agnes wychodzi ze szpitala – na własne żądanie. Mówi, że wcale nie chciała się zabić i jest z nią wszystko okej. Lekarze je wypuszczają.

– Jesteśmy załamani. Jak to się dzieje, że osoba po próbie odebrania sobie życia, w potężnym kryzysie, zostaje wypuszczona? Przecież to jak wyrok śmierci  – mówi Robert.

– Po wyjściu ze szpitala bierzemy grupą osób Agnes nad rzekę, tam rozmawiamy. Dochodzimy do konsensusu, że Agnes pójdzie do szpitala psychiatrycznego, ale lepszego. Celujemy w mały szpital, Uniwersyteckie Centrum Zdrowia Psychicznego – Klinika Psychiatrii USK we Wrocławiu przy ul. Pasteura. Do tego czasu Agnes będzie pod opieką w swoim mieszkaniu odpoczywać z psami. Zgodnie z tym, jak poinstruowała nas psychotraumatolożka Elżbieta Domański, zabieramy z mieszkania noże, widelce, nożyczki – mówi Paweł. – Dyżurujemy w mieszkaniu Agnes 24 na dobę. Podajemy leki, które bierze na stałe i które przepisuje się osobom po gwałcie. Robimy to, chociaż wiemy, że to ponad nasze siły i umiejętności. Zawalamy prace, uczelnie – bo widzimy, w jakim stanie jest Agnes. I to, że w jednym momencie deklaruje w szpitalu, że już nie chce targnąć się na swoje życie, nie oznacza, że to się nie wydarzy. Wyręczamy państwo w ochronie. Byle nie dać jej umrzeć.

– Nie damy jej zabić – mówi Robert.

Prawniczka

Prawniczka też działa.

– W poniedziałek starałam się dowiedzieć, gdzie sprawa będzie prowadzona. Okazało się, że postępowanie pod nadzorem będzie prowadzić… Komisariat Policji Wrocław Rakowiec. Czyli komisariat, na którym mogło dojść do zdarzenia. Nawiązałam kontakt z prokuratorem, dowiedziałam się, że akta nie zostały i nie zostaną przekazane do KP Rakowiec, tylko do Biura Spraw Wewnętrznych Policji. I że nie wiadomo, gdzie są dowody rzeczowe.

Wypis ze szpitala

Przyjaciele dzwonią, gdzie tylko się da. Dzięki ich działaniom w końcu udaje się zapisać Agnes do szpitala przy ul. Pasteura. Agnes zostaje wypuszczone po dwóch tygodniach.

– Przez ostatnie kilka dni przed wyjściem ze szpitala codziennie miałom ataki paniki. Mówiłom wprost, że jest mi źle. Mój stan nie był w żadnym razie ustabilizowany. I nagle dostaję informację, że mnie wypuszczają. Mimo iż mówili, że tu jestem bezpieczne od wpływów prokuratury i nie mam się bać policji, bo na pewno tu nie wejdzie.

– Tego wypisu jeszcze nie dostaliśmy. Brakuje tam wciąż notatki od psychologa. Ale wiem, że w wypisie brakuje informacji o gwałcie. I że to ze względu na gwałt Agnes się do szpitala zgłosiło – mówi prawniczka.

– Nikt nie wie, dlaczego nagle Agnes zostało wypisane – mówi Paweł.

Przyjaciele Agnes poruszyli niebo i ziemię, by dostało wsparcie. Znaleźli prywatny szpital – jedyny szpital w Polsce, który zgodził się przyjąć osobę po gwałcie. Jeden z niewielu z psychotraumatologiem w zespole. W tej chwili Agnes znajduje się właśnie tam.

RPO i posłanka

Sprawą zajmuje się także Pełnomocnik Terenowy Rzecznika Praw Obywatelskich. Katarzyna Sobańska-Laskowska poinformowała mnie, że zwróciła się do Prokuratury z pytaniem o stan sprawy, a także do Policji – o stan wewnętrznego postępowania wyjaśniającego.

Interwencję poselską wysłała również Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Posłanka mi mówi:

– Przemoc jest zła – ale przemoc ze strony kogoś, kto ma dbać o bezpieczeństwo, kto w określonym momencie ma nad daną osobą władzę i przewagę i kto jest odpowiedzialny za to, co dzieje się z daną osobą jest szczególnie porażająca. Bez względu na to, w jakiej roli i sytuacji ktoś trafia na komisariat – powinien być tam bezpieczny, bezpieczna, bezpieczne. Chcę żyć w państwie, w którym na komisariacie można bez lęku zgłosić gwałt, a nie obawiać się, że jak się tam trafi, to się go doświadczy. Wystąpiłam z interwencją, bo chcę, żeby nie było żadnych wątpliwości, że ta sprawa jest monitorowana. Żeby nikomu nie przyszło zbyt łatwo do głowy zamieść ją pod dywan, odpuścić jej wyjaśnienie i konsekwencje.

W odpowiedzi Komendy Głównej Policji na interwencję poselską Agnieszki Dziemianowicz-Bąk czytamy:

„W dniu 30.05.br poleciłem Dyrektorowi Biura Kontroli Komendy Głównej Policji przeprowadzenie w trybie nadzoru analizy dostępnej dokumentacji i przeprowadzenie ustaleń w tej sprawie. Wynika z nich m.in., że zapewniono szybką reakcję ze strony KWP i KMP we Wrocławiu w związku ze zgłoszeniem, powiadomiono o nim dyżurnego prokuratora, a przełożony funkcjonariusza wszczął czynności wyjaśniające”.

I dalej:

„(…) zaznaczam, że dbałość o środowisko służby, w tym również w pożądanym wymiarze etycznym, wolnym od jakichkolwiek zarzutów wskazujących na możliwość popełnienia czynu zabronionego przez funkcjonariuszy pozostaje w bezpośrednim zainteresowaniu kierownictwa polskiej Policji”.

Na końcu Komenda Główna Policji informuje, że prowadzenie dodatkowych czynności kontrolnych byłoby niecelowe.

Na moje pytania i telefony Oficer Prasowy Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu mówi, że musi porozmawiać ze wszystkimi policjantami na służbie i zebrać informacje, a także zapytać prokuraturę o to, ile może ujawnić. Podkreśla, że leży mu na sercu ta sprawa. W ciągu tygodnia wciąż nie dostaję odpowiedzi.

Co dalej?

– Teraz sprawa się toczy – mówi prawnik Łukasz Prus. – Na razie jest rozpatrywana w kwestii zgwałcenia, a nie przekroczenia granic przez policjanta. Jedno przesłuchanie zostało przeprowadzone. Sprawa ma charakter rozwojowy. Nic nie jest jeszcze przesądzone.

– Nie mam żadnych podstaw, żeby jej nie wierzyć – mówi prawniczka Joanna Mawrojanidis. – Reprezentowałam już ofiary gwałtu i wiem, jak się zachowują. U Agnes nie ma niczego, co wskazywałoby na to, że gwałtu nie było.

– Jest głęboko na wyparciu – mówi mi Alek, osoba przyjacielska Agnes. Potwierdza to prawniczka i inne osoby wspierające.

– Gdy pomagam osobom po gwałcie, często wypierają gwałt lub go tłumaczą, racjonalizują – mówi prawniczka. – Gdy Agnes opowiadało mi o gwałcie, skupiało się na tym, co przed i co po – a sam gwałt opisywało jednym słowem. Jakby to było obok niej. Policjantowi też wykrzyczało w twarz: „Kutas policjanta był w mojej dupie, kurwa!” – i padło na łóżko.

– Szybko zaczęłom nazywać rzeczy po imieniu. To był gwałt. Denerwuje mnie, gdy ktoś stara się to zmiękczać: „To, co się stało tam”. Nie jesteśmy w Harrym Potterze i to nie jest ten-którego-imienia-nie-można-wymawiać. Mi bardzo pomaga mówienie wprost, że to był gwałt, pobicie i przemoc systemowa. Bo tak było. To nie jest miękkie ani subtelne. Boli mnie to, że te rzeczy się dzieją. Nie tylko mi, ale w ogóle. I że my na to pozwalamy. Każdego dnia na to pozwalamy.

Osoby z zaburzeniami bardziej narażone na przemoc seksualną

– W trakcie tych kilku tygodni Agnes ciągle słyszało śmiechy z tego, że jest niebinarne. To miało służyć dowiedzeniu, że jest wariatką, „podczłowiekiem”, i nie można jej wierzyć. Podobnie borderline i kryzys psychiczny. A osoba niebinarna, z zaburzeniami psychicznymi czy zaburzeniami osobowości tym bardziej jest narażona na przemoc. Bo jej sprawca wie, że gdy ona o tym powie, usłyszy: „Wariatka” lub „Wymyślasz sobie gwałt jak tę niebinarność”. On wie, że pozostanie bezkarny. Zwłaszcza gdy chroni go mundur – mówi osoba przyjacielska Agnes.

– To część tendencji do obwiniania ofiary. W naszej kulturze często traktuje się męską seksualność jako niepohamowany popęd, a zadaniem kobiety miałaby być ochrona przed nim. Obwinianie ofiary to też mechanizm przekonywania samej siebie, że mnie to nie spotka. Tyle że to fałszywe przekonanie: przemoc może spotkać każdą osobę. Próbujemy sobie zapewnić poczucie bezpieczeństwa: „Nie mam zaburzeń, zachowuję się inaczej, nie piję alkoholu – więc mnie to nie spotka”. To zaklinanie rzeczywistości. Stąd się bierze obwinianie ofiar – ono spotyka każdą osobę, także tę bez zaburzeń psychicznych czy osobowości. Zawsze znajdzie się powód, dla którego gwałt jest jakoś uzasadniony.

– W kwestii obwiniania osób z zaburzeniami psychicznymi sam proces prawny tego dowodzi. W pokoju przesłuchań ofiary jest psycholożka. Ale jej zadaniem nie jest wspieranie osoby pokrzywdzonej, tylko sprawdzanie, czy osoba nie konfabuluje. Gdy chodzi o kradzież, nie ma psychologa podczas przesłuchania. To pokłosie praktyki obrończej – obrońcy często próbują zdyskredytować ofiarę przez podważenie jej zdrowia psychicznego. Do przestępstw seksualnych najczęściej dochodzi w miejscach, gdzie nie ma świadków. W związku z tym obrońcy podważają wiarygodność jedynej osoby, która wie, że do gwałtu doszło. To pokrzywdzona jest na cenzurowanym, a nie sprawca. Zaburzenia osobowości, psychiczne, neurologiczne są wykorzystywane, żeby podważać wiarygodność osoby pokrzywdzonej. Badania wskazują, że osoby z zaburzeniami psychicznymi czy osobowości są bardziej narażone na przemoc. To czynnik ryzyka. Takie osoby mogą częściej znajdować się w sytuacjach, w których są łatwym łupem dla oprawców. Wywołują też częściej agresję. Sprawcy zakładają, że jeśli ktoś ma zaburzenia, to mogą sobie na więcej pozwolić: bo osoba nie będzie się bronić, bo jej nie uwierzą. Badania pokazują, że ocoby z zaburzeniami są bardziej narażone na przemoc. To nie podważa ich wiarygodności, tylko stanowi czynnik ryzyka – mówi Katarzyna Nowakowska z Feminoteki.

– Gdzie zgłosić gwałt przez policjanta? Na policję? Gdzie zgłosić gwałt na komisariacie? Na komisariat? – pyta osoba wspierająca Agnes.

W trakcie nocy zdarzenia jest z nimi psychiatraumatolożka. Przyjechała z USA pomagać Ukrainkom po traumie gwałtu wojennego. Trafiła na nich.

„Chciałabym, by mnie zabił – zamiast tego, co mi zrobił” – powiedziała 83-letnia Vera po gwałcie wojennym w Ukrainie.

Przemoc policji to nie wyjątek

W 2016 r. Igor Stachowiak zmarł w wyniku zatrzymania przez policję, która omyłkowo wzięła go za innego człowieka, uciekiniera. Na mieście został obezwładniany, duszony i rażony paralizatorem, a na komendzie skuty kajdankami i rozebrany na podłodze łazienki był rażony paralizatorem przez sześciu policjantów. Przestał oddychać.

W 2021 r. zmarł Ukrainiec, wobec którego policja podjęła interwencję na izbie wytrzeźwień. Był bity i duszony, policjanci mieli użyć wobec niego pałki i gazu. Początkowo policja twierdziła, że był agresywny i na to „zasłużył”. Po miesiącu zaczęły wypływać nagrania, z których wynikało, że był spokojny. Funkcjonariusze biorący udział w zatrzymaniu jeden po drugim byli zwalniani.

W 1999 r. trzech policjantów z Bytomia zostało skazanych za wieloletnie gwałty na nastolatkach. Zostali skazani na 4,5 roku oraz 3 lata więzienia. – Gdy otwierasz drzwi i widzisz, że ktoś gwałci dziecko, to chcesz wzywać policję. Ale to policjant gwałci, twój kolega, i to na komisariacie, widocznie jest zgoda, jest mocny u szefów. I zaczynasz myśleć, tej małej to nie szkodzi, to nie jej pierwszy raz, a tobie nie potrzeba kłopotów – mówił jeden z funkcjonariuszy.

W 2005 r. młoda kobieta oskarżyła policjantów o zmuszanie ją do seksu na komisariacie we Wrocławiu. W mediach sprawa była nazywana „seksaferą”, a policjanci – „figlarzami”. Po trzech miesiącach zawieszenia policjantów przywrócono do służby.

W 2007 r. czterej poznańscy policjanci zostali podejrzani o zmuszanie do stosunku mężczyzn na izbie wytrzeźwień.

W 2011 r. policjant z Lublina został skazany za gwałt studentki na komendzie. Wcześniej śledczy ustalili, wykorzystywał na komisariacie też 8 innych kobiet. Kobiety mówiły, że onanizował się na ich oczach, a zgodę na zapalenie papierosa uzależniał od seksu oralnego. Najpierw sąd rejonowy przyjął, że mężczyzna dwukrotnie zmusił studentkę do stosunku i molestował trzy inne kobiety. Został wtedy skazany na 3 lata więzienia. Podczas rozprawy apelacyjnej wyrok został zmniejszony, bo zarzut molestowania jednej z kobiet został uchylony. Za wszystko przesiedział 2,5 roku więzienia.

W 2003 r. 18-letnia dziewczyna została zatrzymana przez dwóch policjantów, którzy wywieźli ją radiowozem za miasto, pobili ją i zgwałcili. Po 5 latach zostali skazani na 2 lata i 8 miesięcy pozbawienia wolności. Po 10 latach od zdarzenia ofiara gwałtu przez dwóch policjantów otrzymała zadośćuczynienie 150 tys. zł za doznane straty. To pierwsze w Polsce zadośćuczynienie za gwałt policyjny ze Skarbu Państwa.

W 2013 r. policjant z Łodzi miał zgwałcić nastolatkę w trakcie przesłuchań. Sprawa została umorzona. Policjant dalej pracował z nieletnimi. Zmienił tylko komisariat.

W 2017 r. policjant z Brodnicy był oskarżony o gwałt na komisariacie. W 2020 r. został skazany na 2,5 roku więzienia, zadośćuczynienie dla ofiary i zakaz zajmowania funkcji publicznych.

W 2018 r. policjant z Warszawy zostaje oskarżony przez nacjonalistkę o molestowanie po zatrzymaniu.

W 2021 r. wewnętrzne postępowanie policji potwierdziło, że policjant molestował policjantkę Komendy Miejskiej Policji w Legnicy. Tymczasem to ona straciła pracę. Z nim przeprowadzono rozmowę dyscyplinującą i przeniesiono na inne stanowisko.

W 2021. policjant z Częstochowy usłyszał zarzut zgwałcenia kobiety, którą opiekował się jako kurator sądowy. Sąd odmówił jego aresztowania. Zastosował dozór. Agnes także dostało dozór policji.

W 2021 r. 15-latka zgłosiła, że była molestowana przez dwóch policjantów po przesłuchaniu: mieli wywieźć ją do lasu, gdzie proponowali jej seks oralny, a także dotykali jej miejsc intymnych. Policjanci nie zostali zawieszeni w czynnościach. Po nastolatce zaginął ślad.

W 2021 r. odbyła się komisja sejmowa dotycząca mobbingu i molestowania wśród służb mundurowych. Szef MSWiA i szef policji nie przybyli na posiedzenie.

Przez lata obowiązywał na policji „Policyjny Poradnik dla Kobiet”, który uczył kobiety, jak nie zostać ofiarą gwałtu. Możemy w nim przeczytać: „istnieje takie chamskie przysłowie – baba pijana to cnota sprzedana” czy „nie prowokuj mężczyzn zbyt zalotnym zachowaniem”.

W 2018 r. na wrocławskiej policji odbywały się szkolenia z bezpieczeństwa kobiet. Jak informuje „Codziennik Feministyczny”, prowadzący miał opowiadać na nich „żarty” o tym, jak dziewczyna, która budząc się w swoim łóżku odkryła ze jest molestowana przez obcego człowieka, nie była wstanie dokładnie stwierdzić, jakich czynności dopuścił się napastnik, ponieważ wypiła 3 piwa. Oprócz tego policjantki dowiadywały się, że szpilki i krótka spódniczka zwiększają prawdopodobieństwo gwałtu, a zagrożenia mogą się spodziewać głownie ze strony mężczyzn w dresie. Panów w koszuli i krawacie nie trzeba się obawiać, ponieważ prowadzący nie słyszał o zatrzymaniu mężczyzny w garniturze w kontekście oskarżenia o gwałt. A w mundurze policyjnym?

„Żyję i mam jeszcze wiele do powiedzenia”

– Co teraz? Jestem zestresowane. Odczuwam strach przed mężczyznami. Boję się tego, co powinno się dziać, a się nie zadzieje. Mam w sobie ogrom smutku i bezsilności. Podejrzewam, że on za to nie odpowie, bo jest facetem w mundurze.

W osobnym liście do przyjaciół Agnes napisało:

„Nie zabolał mnie aż tak sam fakt tego, że stało się to mi. Nie zabolał mnie aż tak fakt, że to mnie pobito, zgwałcono i złamano każde moje prawo do bycia traktowane jak istota ludzka, czująca cokolwiek fizycznie i psychicznie. Złamano każde moje prawo określane jako prawo człowieka. Wszyscy tutaj się znamy poniekąd dlatego, że wiemy, że takie sytuacje dzieją się codziennie, każdego jebanego dnia na całym świecie i wiem, że nie tylko ja czuję bezsilność w tym, że nie możemy tego zmienić mimo iż walczymy z tym każdego dnia głośno krzycząc o przemocy policji, państwa i patriarchatu. Boli mnie najbardziej właśnie to, że mimo tego jak bardzo próbujemy przebić nasze głosy przez pikniki rodzinne organizowane przez niebieskich to nam się to nie udaje i nic się nie zmienia albo zmienia się bardzo powoli- właśnie to zabolało mnie najbardziej. Tak bardzo chciałom od tego odpocząć biorąc w czwartek xanaxy. Chciałom po nich po prostu iść spać ale gdy tylko już poczułom się senne od razu poczułom, że nie chcę się budzić, nie w takim świecie, w którym nie jestem w stanie nic zmienić i budzić się ze świadomością, że skoro dotknęło mnie to tak bardzo personalnie to każde z nas może to spotkać i dotknąć”.

„Sprawy przemocy policji są głośne dopiero wtedy, kiedy osoba umiera na komisariacie. Ale ja żyję i mam jeszcze wiele do powiedzenia. I potrzebuję was zjednoczonych i nie robiących sobie na złość w tym wszystkim. Będę was potrzebować jak nigdy dotąd, bo wiem, że jesteście świadome i że jesteście w stanie stanąć ze mną”.

Szpitale i policja wciąż nie odpowiedziały, pomimo licznych próśb uzyskania ich stanowiska – mailowych, telefonicznych i bezpośrednich wizyt na komisariacie czy w szpitalu.

 

Imię głównej osoby bohaterskiej zostało zmienione (dane do wiadomości redakcji). Ze względów bezpieczeństwa także imiona przyjaciół Agnes zostały zmienione. Imiona i nazwiska prawników i pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości – bez zmian.